Idzie koleś brzegiem morza. Patrzy, a tam złota rybka. Wziął ją do ręki, a złota rybka do niego :
-Puść mnie, proszę! Spełnię za to twoje trzy życzenia! Jakie tylko zechcesz.
Po głębszym zastanowieniu znalazca odpowiada:
-Wiesz, mam tylko jedno. Chciałbym okulary od Gucci’ego!
-Pierdolę, człowieku! Na świecie głód, wojny, bieda a ty chcesz jakieś okulary!
Koleś zamyślił się po raz drugi i mówi :
-No dobra! Niech ci będzie! Okulary od Gucci’ego dla wszystkich!
„Efekt Bilbao” to dobry temat. Światowcy mogą mogą opowiedzieć o swoich zdobyczach turystycznych (pokrywających się zasadniczo z siatką lotów tanich linii lotniczych) i jak to na świecie się myśli spektakularnie a u nas – wiadomo. Kreatywni mogą odtrąbić ostateczne zwycięstwo nad brudnymi łapami robotników. Radni maja przykład, usprawiedliwiający ich marzenia o zostaniu powiatowym Mitterrand’em. Architekci z kolei w twarzy starca z cyrklem z obrazu Williama Blake’a mogą dostrzec własne rysy twarzy. A ja mogę sobie ponarzekać.
Temat nie jest nowy, ale jak się okazuje wciąż aktualny, a to za sprawą wyczerpania się nadziei na to, że bezrefleksyjna konsumpcja sztuki i architektonicznych ikon może być siłą napędową gospodarki (w rzeczywistości staje się ciężarem), a to z powodu dalszej, równie bezrefleksyjnej produkcji ikon w wydaniu powiatowym. Temat nie jest nowy, więc i krytyczne uwagi na temat złudzeń „efektu Bilbao” nie są nowe. Już kiedy pisałem swoją pracę magisterką (część o „efekcie Bilbao” wrzucę tu wkrótce), zwracano uwagę na dwie, najczęściej przemilczane sprawy. Po pierwsze, co podkreślał prezydent Bilbao, Ibon Areso Mendiguren, odpowiedzialny za rozpoczęcie procesu budowy Muzeum im. Guggenheima, budowę muzeum poprzedziły wieloletnie prace nad rozwojem miejskiej infrastruktury i o ile bez ikony nie byłoby żadnego efektu, to bez wcześniejszych prac sukces także byłby wątpliwy. Druga sprawa przemilczana przez entuzjastów wielkich kulturalnych inwestycji, to brak innych przykładów tak spektakularnych efektów tej metody rewitalizacji. Nazwa zdarzenia, które miało miejsce w stolicy Kraju Basków: „efekt Bilbao” ma swój sens, ponieważ było efektywne_wyłącznie_w_Bilbao. Było jedno, zaskakujące i na tym oparta była spora część siły jego efektywności i sens użycia ikony w tym właśnie przypadku. Nie jest to więc metoda, kilka zasadniczych złożeń nieco zmodyfikowanych do sytuacji, które gwarantują porównywalne wyniki – a przyznać trzeba, że w kontekście ogromnych kosztów inwestycyjnych, brak gwarancji powinien dyskredytować pomysł.
Dodać należy częstą niechęć mieszkańców, do tak drogich inwestycji, zwłaszcza w biedniejszych miastach, gdzie ilość problemów i ich rozwiązań w cenie zbyt drogiego (bo przecież są to często potrzebne obiekty) muzeum, filharmonii czy sali koncertowej jest spora. Podkreślić należy więc, że jest to zazwyczaj autorytarny gest władzy żądnej pomników i łatwych rozwiązań. Takim też był gest prezydenta Bilbao, nawet pomimo sukcesu finansowego (o skali i znaczeniach sukcesu Bilbao pisałem tutaj) i takie są decyzje jego naśladowców, choć raczej bez większych szans na usprawiedliwienie sukcesem.
Wiara to jednak wiara, a wiara, która daje pieniądze i prestiż to wiara przez duże „W”. Marek Żydowicz, z kolejnym projektem Gehrego (w estetyce 1 z 3 czy 4 typów projektów Kanadyjczyka, które stawia w niewiele zmienionej formie po całym świecie), podróżuje po kraju (po Łodzi, zwiedza Toruń), przekonując, że budowa „jego” projektu z sygnaturką Gehrego jest gwarantem sukcesu, takiego „jak np. w Bilbao” (to „na przykład” jest pięknym zabiegiem erystycznym sugerującym, że są jakieś inne przykłady niż Bilbao). Żydowicz domaga się przy tej okazji odrzucenia zwycięskiego, konkursowego projektu sali koncertowej na Jordankach autorstwa Fernanda Menisa (z resztą, owszem – słabego), ze względu na jej skromność i prowincjonalność, w momencie kiedy wielkość (czasem) i cena (powszechnie) tej inwestycji już jest uważana za przesadzoną. W to miejsce bez utraty rezonu proponuje projekt droższy, większy, dedykowany innemu miejscu (choć rzeczywiście w przypadku Gehrego może to nie mieć znaczenia) i w dodatku z niejasnym statusem prawnym.
„Efekt Bilbao” dla wszystkich!
Nie dokonujmy oceny w ten sposób, iż z góry narzucamy odbiorcy negatywny punkt widzenia!. To odbiorca oceni!
Już podczas obrad w 2002 roku w czasie prac nad strategią Torunia słusznie zauważono, że nigdy nie wolno przeprowadzać ,,społecznych ankiet” na budowę wielkich obiektów kultury, bo w żadnym mieście nie byłoby teatrów – poprostu większość, co ma ciężko w domu, tego nie poparłaby! Dlatego złota rybka, jak wyżej, odpowiedziała słusznie! To wzięte z życia.
Wracająć do pana Żydowicza, to z całym szacunkiem, ale budowa pałacu kryształowego niczym z Garden Grove z Kaliforni na 2500 osób to wielkie ryzyko dla Torunia! Teatry buduje się na 800 – 1000 osób. Tp byłoby tylko dla Camerimage!
W przyszłości Pan Żydowicz może wybudować taki obiekt, ale to nie muszą być wcale Jordanki! Pan Zydowicz sam kiedyś przecież stwierdził po zakończeniu budowy CSW, że Toruń musi sam sobie wybudować salę koncertową – więc to czyni! Kto da pół miliarda na taki Pałac pana Żydowicza?! To byłby precedens dla innych miast!! Ponadto, aby kupić jakikolwiek projekt budowlany tego typu, Toruń musiałby stanąć do przetargu i wybrać najtańszą wersję z pośród wielu różnych opcjii – a myślę, że Gehry to nie jest najtańsza wersja! Ktoś tu buja w obłokach nie znając procedur ekonoimiczno-prawnych!
Uszanujmy Komisję Konkursową i nie krytykujmy, że miała kiepski gust. Ponato ,,De gustibus non est disputandum!
Przyjaciel Torunia.
Cześć,
my się chyba zgadzamy. Na pewno zgadzamy się, co do projektu Żydowicz-Gehry. Rzucanie negatywnego światła na projekt, który wygrał konkurs (do którego nie staną Gehery), namawianie do jego odrzucenia jako straty pieniędzy, używanie tak nieprecyzyjnych argumentów jak archaiczność, czy estetyka (nieikoniczność) i w tym czasie rekomendowanie „swojego” projektu jest co najmniej nieeleganckie. Zwłaszcza, że – jak próbuję udowodnić w tym i w następnym poście – myślenie kategoriami ikony jest archaiczne, nie znosi próby czasu.
Nie krytykowałem także komisji konkursowej ani estetyki projektu. W ogóle staram się mało pisać na blogu na temat tego co mi się nie podoba pod względem estetycznym. Kiedy napisałem, że projekt jest kiepski, dałem linka do wypowiedzi pani, która dawała rzeczowe argumenty i konkretne wady funkcjonalne projektu a samą estetykę oceniała nieźle. To są rzeczy, których nie chroni umowa na temat gustów. Jej wypowiedź, że kosztem (finansowym) funkcjonalności otrzymuje się estetykę sufitu – rozumiem i podtrzymuje zdanie, że obniża to jakość projektu. O gustach ani słowa.
Co do społecznych ankiet, to tutaj też pozwolę sobie się nie zgodzić zarówno dlatego, że w poście napisałem, że teatry, filharmonie itp. są często potrzebnymi obiektami. Nie potrzebne są te zbyt drogie i mówiłem to w kontekście „fiu-bździu” projektów star-arechitektów i ich naśladowców. Nie zgodzę się także dlatego, że skoro większość mieszkańców uważa, że są ważniejsze potrzeby w mieście – to może są. Może nie stać nas jeszcze na to, żeby w średnich miastach powstawały duże obiekty filharmonii. Sytuacja presji mieszkańców, urealniałaby megalomańskie plany urzędników i kazała trzeźwo patrzeć na sytuację, zmusiłaby urzędników do przekonywania i podawania argumentów a nie wielkopańskich gestów. Przecież także w toruńskiej dyskusji często pojawiają się głosy o braku biznesplanu, pomysłów jak wypełnić salę przez cały rok itp. Co do złotej rybki – chodziło mi raczej o nieznośny typ myślenia, że co udało się w jednym miejscu (Bilbao) jest lekarstwem dla wszystkich.
No i na koniec postaram się bronić autonomii bloga. Nie pisałem o gustach i staram się tego unikać, ale to blog – w dodatku mało opiniotwórczy a już na pewno bez siły narzucania swojego zdania. Jakbym miał czasem napisać „nie podoba mi się bo nie” to chyba na blogu można. Choć jego jakość na pewno na tym nie skorzysta.
dzięki i pozdrawiam